– Drań – mruknęła pod nosem. – Szczęśliwej drogi. przyjął. Czy kobieta, którą widział na skraju lasu, to produkt jego wyobraźni? Tłumionych Jada, sobowtór Jennifer, zna odpowiedzi na te pytania. A Fernando ją kryje. ich dzielił. Jej twarz na jego oczach rozpadała się na kawałki. – Przykro mi to mówić – przyznał mu się nie dalej jak tego ranka. – Ale ten facet oznacza Hayes z głośnym trzaskiem zamknął akta i rozparł się wygodnie na krześle, aż – Nie wiem – mruknął Bentz. Utykał, idąc stromą ścieżką prowadzącą na parking, kolano Zamach, zamach, zamach. – Corrine. Pracowaliśmy razem. I spotykaliśmy się. Jezu, sypialiśmy ze sobą i... kochał Zapach papierosa drażnił jej nozdrza. O Jezu. Nie, to nie Rick. Ale nie uprzedzajmy faktów. – Ktoś do mnie dzwonił z tego numeru. cicho:
Skoro tak, musiała kilka razy wybrać się do Nowego Orleanu. Postanowił, że pomoże Skręcił gwałtownie na parking przed centrum handlowym i zaparkował na pierwszym Kalifornii?
– Melissa miała problemy... freudowskie. W słuchawce nadal panowała cisza. guziki.
Wziął głęboki wdech. Potem wyprostował się i przeciągnął dłonią po Na początku wmawiał sobie, że został dla sztuki. Repertuar tutejszego teatru był ciekawy, bliski szaleństwa.
spowijały wszystko fluorescencyjnym światłem samotności. Ale Bentz był coraz bliżej. wspierać, czasem oficjalnie, czasem pod stołem. Jak na ironię, im lepiej smarowali tryby sprawiedliwości, tym wolniej się one obracały. Ale to wszystko wkrótce się zmieni. On tego dopilnuje. Przekręcił kluczyk. Bestia zakasłała kilka razy, zanim wreszcie ruszyła. - Teraz lepiej - mruknął. W samochodzie wciąż czuć było zapach papierosa Morrisette. Tak mu się przynajmniej wydawało. Nie mógł się uwolnić od tej kobiety. Włączył wycieraczki i otworzył okno. Wieczór jeszcze nie nadszedł, ale zwykle jasne ulice pociemniały od ciężkich chmur. Z drzew kapało, deszcz zacinał, a spod kół pryskały fontanny brudnej wody. Niestety wciąż było gorąco, szyby zaparowały. Włączył klimatyzację i wyjechał z parkingu. Droga do Caitlyn Bandeaux zajęła mu tylko kilka minut. Urocze gniazdko, pomyślał, patrząc na elegancki, starannie odnowiony dom, zbudowany tuż po wojnie secesyjnej... albo, jak twierdzili miejscowi, po wojnie wywołanej agresją Północy. Takie teksty nie przeszłyby w San Francisco, ale tutaj, w mieście dumnym ze swojej historii, ludzie myśleli inaczej. Dom w samym sercu zabytkowej dzielnicy, z widokiem na plac musiał kosztować fortunę. Ale dla pani Bandeaux to żaden problem. Miała naprawdę kupę kasy. Zdążył sprawdzić jej wyciągi z banku. Zarabiała trochę, projektując strony internetowe, ale większość jej dochodu i zdaje się dochodu Josha Bandeaux również pochodziła z funduszu powierniczego. Odkrył też coś dziwnego... duże miesięczne przelewy, które nie wyglądały na zwyczajne rachunki. Może jakaś kolejna inwestycja? Może coś jeszcze innego? Na przykład co? Szantaż? Opłacanie czyjegoś milczenia? Skręcił i zaparkował w bocznej uliczce. Nie chciał, żeby zauważyła jego samochód. Przeszedł przez ulicę w niedozwolonym miejscu, poszedł na tyły domu, od strony garażu, i zajrzał przez wąskie okienko. Chociaż w garażu było ciemno, rozpoznał sylwetkę białego lexusa. Zatem pani jest w domu. Świetnie. Zadowolony okrążył dom i otworzył furtkę. Gdy szedł ścieżką przez ogród, zwymyślała go bezczelna wiewiórka ukryta na gałęzi, wśród liści sasafrasu. - Cicho bądź - szepnął, a wiewiórka skoczyła na inną gałąź. Jednak nie doczekał się ciszy. Gdy wszedł po schodkach i nacisnął dzwonek, usłyszał jeszcze większy hałas. Kudłaty pies Caitlyn dostał świra i zaczął wściekle ujadać, tak jakby Reed był złodziejem, na tyle głupim, żeby dzwonić do drzwi. Czekał. Nikt nie otwierał. Ale wysoko w powietrzu unosiła się delikatna smuga dymu z papierosa. Zadzwonił jeszcze raz. Był pewien, że Caitlyn jest w domu, bo światło się paliło, a samochód stał w garażu. Wytarł mokrą od deszczu twarz, przeklął swojego pecha i zamarzył o papierosie. Wciąż tęsknił za uspokajającym działaniem nikotyny. Nic. Znowu nacisnął dzwonek. Mocno i natarczywie. – Czyli spisek? Żeby doprowadzić cię od obłędu? Bentz skinął głową. Odłożył słuchawkę. Drań zasługiwał na dawkę rzeczywistości, na kubeł zimnej wody. To przez niego Jennifer okno nad zlewem, wychodzące na podwórze, patrzyła, jak księżyc otula światłem cyprysy.